Wodniacy, czyli motorówki na Mazurach
To już koniec naszego rejsu po Mazurach. Nazajutrz wracamy na śniadanie do Węgorzewa. Tu o 10 rano zastajemy senny port. Żeglarze jedzą śniadanko na swoich żaglówkach. Kilka osób na werandzie tawerny sączy kawę słuchając szant dyskretnie wypływających z głośników. Jest tak jak kiedyś. Fajnie. Uwagę chłopaków zwraca duża dwupiętrowa motorówka zacumowana tuż przed tawerną. Nie pasuje ona do żeglarskiego otoczenia. Gdy wybija 10.30 wynurza się spod pokładu dwóch grubasów w jasnych dresach. Typowy widoczek mafijnej hołoty: głowa zlewa się z karkiem, brak szyi, chude i skąpo odziane laski serwują skacowanym tłuściochom najpierw red bulla, a następnie desperados. Szanty zostały zgwałcone przez hałaśliwe disco polo. Gdy do prostaków podchodzi młody chłopak we flanelowej koszuli i zwraca im uwagę, żeby nie zagłuszali ciszy w niedzielny poranek w marinie, grubas go wyśmiewa. Po chwili podchodzi do motorówki bosman – starszy Pan. Grubas ze zrozumieniem słucha go, ścisza obciachową muzykę, a gdy ten odchodzi, puszcza ją jeszcze głośniej. Dopiero interwencja trzech bosmanów dyscyplinuje chamów. A może by tak do porządnych marin nie wpuszczać motorówek?
Sierpień 2015