Kanałami, jeziorami i Notecią z Konina do Santoka nad Wartą

Jedyny niezakreślony odcinek moich Polskich Dróg Wodnych to lwia część Wielkiej Pętli Wielkopolski: Jeziorami, kanałami i Notecią od Ślesina do Santoka.

Jedyny niezakreślony odcinek moich Polskich Dróg Wodnych to lwia część Wielkiej Pętli Wielkopolski: Jeziorami, kanałami i Notecią od Ślesina do Santoka.

Slalom po alejkach w poszukiwaniu slipu

W Ślesinie nad ranem okazuje się, że włodarze miasta chcą mieć pod kontrolą slipowanie łodzi. Za publiczne pieniądze wybudowali wygodny slip, ale nie udostępniają go w sposób cywilizowany. Jest znak, że trzeba dzwonić do ciecia. Cieć o 3.50 nie odbiera telefonu. Sprawdziliśmy. Po co komplikować sprawy? Jedni zdesperowani wodniacy próbują zniszczyć barierkę narażając gminę na wydatki związane z naprawą zdewastowanej bramki, inni kluczą samochodem z przyczepką po alejkach dla pieszych. Partyzantka musi być. Co za problem, by nie budować bramki, by zostawić otwarty dostęp całą dobę? Po co wydawać pieniądze na „ciecia”? Slip pierwsza klasa w Ślesinie. Tylko po co gimnastykować się samochodem po alejkach dla pieszych?

Kalesony na śluzie

O 5 rano lądujemy na pierwszej śluzie za Ślesinem. Kolega wychodzi na obiekt, tak jak to mamy w zwyczaju na każdym stopniu wodnym. Za chwilę wybiega w kalesonach wojskowych śluzant z mordą. Wygania nas, grozi, że wezwie ochronę, ostrzega, że obiekt jest monitorowany. Zapowiada, że „nas spiszą”. Gdy dowiaduje się, że nie mamy z tym problemu, mówi „spierdalać stąd!”. Na pytanie, o której można się będzie prześluzować odpowiada „a co Was to obchodzi. Jest napisane kilkaset metrów dalej, na brzegu”. Nieznane to oblicze śluzanta (na Wielkiej Pętli Wielkopolski) lub śluzowego (gdzie indziej w Polsce). Śluzowy to zwykle człowiek bardzo uprzejmy, niezwykle spokojny, zawsze pomocny i bardzo rozmowny. Przekonamy się o tym już wkrótce.

Nowoczesność po polsku

Kolejna Śluza (w perspektywie mamy jeszcze około trzydziestu stopni wodnych) też jest nowoczesna. Wybetonowana za publiczne pieniądze. Utopiono kilka milionów złotych w obrzydliwy i odrażający beton (zakrył piękną starą cegłę i drewniane elementy śluzy) i w chińskie silniki napędzające wrota. Dowiadujemy się jednak, że prądu brak. Wyrzucono tu w błoto kupę pieniędzy i zaoszczędzono przy tym kilkaset złotych na najprostszy mały agregat, który napędzi jeszcze mniejsze silniczki. Śluzowy okazuje się być, jak każdy śluzowy w Polsce (z wyjątkiem poznanego rano gościa w kalesonach) bardzo pomocny. Zgadza się prześluzować nas ręcznie. Mam na pokładzie nie lada siłacza. Wykopał nas nieraz z piachu na Saharze. Teraz bierze się za korbę. Otwarcie wrót trwało ponad godzinę! Kolega zmachany, śluzowy spocony. Oto efekt modernizacji. Śluzowanie trwa na starych dwustuletnich ręcznych śluzach do kilkunastu minut. Tutaj trwało prawie półtorej godziny. Na starych pięknych śluzach nikt się nie męczy. Na nowoczesnej śluzie dwóch osiłków było wycieńczonych kręceniem korby. Po co te modernizacje? Cofamy się cywilizacyjnie.

Władze odpowiedzialne za budowę nowych marin nie są lepsze. Spotykamy na Odrze porty podwodne. – Przez dużą część roku są zalane. W środkowej Polsce prawdziwek zaprojektował port kajakowy: nigdy w nim nie ma wody. Prawdziwym hitem jest jednak śluza Przewóz na Wiśle, w której prawie nigdy nie ma wody!

Kilkanaście dni temu chciałem pokazać synowi pochylnię w Buczyńcu. Babochłop przegonił nas twierdząc, że przez dwa sezony jest w remoncie. Boję się modernizacji na romantycznych pochylniach. Zabetonują? Zelektryfikują? Zelektronizują? Każdą pochylnię sfotografowałem kilka lat temu dla potomnych.

Na śluzie Pakość wracamy do romantycznej i sprawnej, dokładnie przemyślanej poniemieckiej rzeczywistości wodnej. Prawie dwustuletnie obiekty i urządzenia funkcjonują bez zastrzeżeń. Uprzejmy i pomocny śluzant, stary obiekt hydrotechniczny, skoszona trawka. Kolejne osiem śluz to jeden z piękniejszych odcinków na polskich drogach wodnych. Szkoda, że kilka lat temu wymieniono drewniane wrota na brzydsze stalowe. Na końcu odcinka, tuż przed Kanałem Bydgoskim rzeka pięknie meandruje w imponującej dżungli. Kotwiczymy pośrodku rzeki (prawdopodobieństwo, że ktoś nas będzie mijał, jest nikłe) . Skok do czyściutkiej wody jest rozkoszą w upalny dzień.

 

Koszenie wodorostów

Na mojej ukochanej Węgorapie, na Kanale Oberlandzkim, na Kanale Ślesińskim i Górnonoteckim oraz na Kanale Bydgoskim jakiś mądrala planuje zza burka koszenie wodorostów. Koszeniu nie można się sprzeciwiać. Gdyby nie ta operacja, za kilka lat część dróg wodnych byłaby zarośnięta. Ale fenomenem polskim jest koszenie i niezbieranie ogromnych ilości zielska. Efekt? – Na kilka dni zamykamy drogę wodną! A śmiałkowie, którzy odważą się popłynąć w gęstej zielonej zupie przebijają się godzinami przez pocięte wodorosty. Śrubę co chwila trzeba czyścić. O usterkę silnika łatwo. Takie jest wspomnienie z szerokiego i prostego Kanału Bydgoskiego: glony, wodorosty.

Autochtoni

W Nakle nad Notecią kiszki marsza grają. Wyjątkowo uprzejmy Pan pilnujący porządku w porcie rzecznym informuje, że cumowanie przy eleganckim pomoście nie jest związane z żadnymi opłatami. Idziemy „na miasto” coś zjeść. W dwóch pizzeriach upał i duchota. Kupujemy po kebabie i siadamy na ryneczku w ogródku piwnym (nikt nas nie goni!). Okazuje się, że trafiliśmy na miejską potańcówkę. Rządzi didżej Tulej. Na cały regulator przez cały wieczór leci disco polo. Jest miejscowa młodzież, głównie wymalowane młodziutkie dziewczyny. Jest miejscowa elita: panowie w wyprasowanych koszulach, panie w kolorowych sukienkach. Jest też dwóch miejscowych żuli. Wszyscy tańczą. Żulki też. Tyle, że za płotkiem. Przez cały wieczór próbują się przedostać na środek, gdzie wszyscy tańczą. Jeden z panów, zapewne urzędnik lub miejscowy biznesmen – grubasek w koszuli, przez cały wieczór ma żulków na oku i co kilka minut wyprowadza ich poza śmietankę towarzyską. Późnym wieczorem kobiety wracają po mężów. Gdy ci nie chcą oderwać się od imprezki, są szarpani, przeklinani i bici po głowach. Jeden z pijaczków nie reaguje na przemoc w rodzinie. Starsza kobieta wraca do domu. Gdy znika za zakrętem, koło dżentelmena są już trzy koleżanki. – Namiętnie obgadują brutalną małżowinę. Na koniec wieczoru jedziemy taksówką do portu. Taksiarz-rencista kasuje całe 6,5 zł.

Nazajutrz w sklepie w Nowem sprzedawca chce zatrzymać rachunek. Po co ? – Pyta kolega. – Chcę zachować na pamiątkę. To największa sprzedaż w tym sklepie. Na rachunku 214zł za piwo i dżony łolkera. Prowincja w Polsce jest uboga ale swojska. 

Szkuta

Za Nakłem zepsuł się silnik. Prawie czterdzieści stopni w cieniu, ale cienia brak. „Chlup do wody” pomaga na kilka chwil. Do najbliższej śluzy mamy 15 kilometrów, rzeka płynie ok 1-2km/h. może do jutra dopłyniemy?

Po godzinie zza zakola płynie rozśpiewana drewniana łódź. Okazuje się, że to pasjonaci rzek mkną do Szczecina na zbudowanej przez siebie z kilkunastu dębów replice starych wiślanych szkut.

Panowie są bardzo pomocni, zabierają nas ze sobą, dostajemy obiad (kambuz u nas pusty). Polskie drogi wodne są fascynujące: mało na nich wodniaków. Jak się jacyś znajdą, to najpewniej są to nietuzinkowi ludzie.