Wartą i Odrą do Szczecina
Po opuszczeniu szpitala w 2005 roku, z opatrunkami na nogach pojechałem najpierw na Kasprowy na narty. W zakrwawionym kombinezonie wróciłem do medyków, by się dowiedzieć, że po transplantacjach nie wolno jeździć na nartach. Gdy po parunastu dniach zrobiło się ciepło, zapakowałem z moim Tatą kajak i popłynęliśmy Wartą w okolicach Poraja koło Częstochowy.
Ponieważ w Polsce panuje od wieków zwyczaj spuszczania szamb do rzeki, do lasu, do sąsiada, unikałem sytuacji, w których mógłbym wpaść do wody i zakazić rany. A nie było łatwo, ponieważ bobry porobiły pełno tam. Ekwilibrystyka przy wysiadaniu z kajaka na pień, przeciąganie kajaka przez zwalone drzewa, były nie lada przygodą. Krótki spływ koło Częstochowy zachęcił mnie do studiowania mapy. Zaplanowałem rejs Wartą do Odry. Po kilku latach zrealizowałem marzenie.
Warta jest węższa od Wisły, mniej jest niespodzianek w nurcie, niewiele mielizn, trudno spotkać łachy, wyspy. Warta jest różnorodna, czasem meandruje wśród lasów, w dolnej części płynie szerokim prostym korytem.
Płynąc Wartą co kilka kilometrów odnajdziemy w leśnej kniei ukryte stare pałace. W przeciwieństwie od tych z Prus Wschodnich, są zwykle wyremontowane, użytkowane, zamieszkałe. Na Mazurach większość takich budowli jest trwale zniszczonych. Pracowici Wielkopolanie dbają o dziedzictwo tych terenów. Widać też ogromną przepaść cywilizacyjną między wielkopolską Wartą a wschodniopolską Wisłą. Dwóch uczynnych młodzieńców przywiozło mi na poznańskie nabrzeże przewodnik po Wielkiej Pętli Wielkopolski. Bezinteresownie zaproponowali pomoc przy zrzuceniu łodzi na wodę. Pomstowali przy tym na brak infrastruktury nadrzecznej. Chłopaki, nie wiecie, co mówicie! Nie narzekajcie. Nie ma u nas marin takich jak w zachodniej Europie. Ale jest nad Wartą sporo małych pomostów, przystani, łatwo się zatrzymać przy sklepie i uzupełnić prowiant. Spróbujcie odnaleźć taką wspaniałą infrastrukturę na Wiśle! Między Krakowem a Bałtykiem jest Kazimierz (gdyby nie warszawscy turyści, w Kazimierzu nie byłoby żadnego pomostu! Infrastruktura jest tam zrobiona z myślą o szczurach lądowych szlifujących bruk w lakierkach; nie jest ona dla ludzi rzecznych), w Warszawie nad Wisłą jest żulernia , narkomani, pijaczki, prowizoryczne namioty z piwskiem. Strach się zatrzymywać, choć widok na starówkę od strony rzeki jest pierwszorzędny. Dopiero na wiślanej części pętli żuławskiej zaczyna coś powstawać, np. marina w Białej Górze. Nadwarciańska gorzowska promenada, przy której można przybić i wyskoczyć z łódki na pierwszorzędny obiad jest rarytasem. Mam wrażenie, że Wielkopolanie mniej boją się wielkich rzek. Budują przy nich pomosty, promenady.
Inwazja bobrów
Warta okazała się niezwykle urokliwa. Tuż za Poznaniem w letni wieczór miałem wrażenie, że atakują mnie bobry. Jedne na mój widok wskakiwały do wody z wygodnego legowiska, inne, gdy płynąłem blisko miejsca ich pracy, żwawo uciekały na brzeg. Wielkie cielsko z hukiem wskakiwało do wody i z groźnym szelestem znikało w zaroślach.
Noc na rzece jest niespokojna. Ciągle coś pluska, szeleści, trzeszczy, chrząka, biega, pływa, wskakuje i wynurza się. Polskie uroczyska nadrzeczne to prawdziwa dżungla zieleni, pełna życia. Kilka samotnych dni i nocy na łódce powoduje pełne wyciszenie, nocny niepokój kończą życiodajne poranne promienie wschodzącego słońca. Mroczną, niespokojną knieję wypełniają kolory, szelest ucicha, zaczyna dominować śpiew ptaków.
Bielik na śniadanie
Warta, podobnie jak Wisła, jest rajem dla miłośnika ptaków. Kilka miesięcy temu w afrykańskiej Gambii niemieccy ornitolodzy podniecali się widząc orły i czaple. Widzieli je z daleka przy pomocy zaawansowanego sprzętu. W okolicach Sierakowa podczas najpiękniejszego śniadania (chleb z serem topionym przykryty kapeluszem z pomidora, a w drugiej ręce kabanos, kawa z torebki ugotowana na łódce) przywitał mnie krążący nade mną dostojny bielik. Następnego dnia dwa bieliki przypomniały mi o drugim śniadaniu. Są odcinki na Warcie, że płynąc powoli ma się wrażenie, że piękne drapieżniki (myszołowy, bieliki, kanie) eskortują łódkę, nie odstępując jej na krok. Stałym punktem każdego rejsu po polskich dzikich rzekach, także po Warcie są niezliczone ilości czapli, boćków i kormoranów.
Miejsca kultowe
Są na ziemi miejsca, gdzie krzykliwa i zdemoralizowana cywilizacja nie dotarła i prawdopodobnie nie dotrze nigdy. Takim miejscem jest pewna wioska nad Wartą. Przy rozklekotanym pomoście stoi domek na wodzie (dawna noclegowania dla robotników rzecznych – dom na tratwie), gdy dopływamy słyszymy tubalne „hej hej” i grubaska wymachującego do nas. Nie sposób się nie zatrzymać. Na górce są stare zabudowania, wiata, a pod nią wielka drewniana ława. Za chwilę dowiadujemy się, że jest to tawerna. Po piwo właściciel wysyła przybysza do wiejskiego sklepu położonego na końcu wioski składającej się z kilku domów. Przyniesioną przez gości ambrozję serwuje w okazałych kuflach. Gdy, wygłodniały po dwóch dniach płynięcia o suchym prowiancie, pytam o kolację, dowiaduję się, że „stara coś ugotuje”. Po godzince na stół wjeżdża soczysty schaboszczak, młode ziemniaczki okraszone tłuszczem i cebulką, micha ogórków małosolnych kolejna druga micha soczystej sałaty ze śmietanką. Po jakimś czasie w osobliwej tawernie zaczynają pojawiać się prawdziwki: budowlaniec-wędkarz, starsze małżeństwo emerytowanych kapitanów żeglugi śródlądowej, podróżnik szukający swego miejsca na tratwie. Każdy witany jest schaboszczakiem. Każdy przynosi własny złocisty napój, który gospodarz wprawnie leje do kufli. Słucham z zapartym tchem o rzecznym transporcie w Europie teraz i wiele lat temu. Na wielkim stole pod wiatą starszy pan niczym anioł rozkłada przede mną mapę Dunaju. Gawędzimy o locji wielkiej rzeki. Emerytowani kapitanowie wielkich barek przyjechali w to osobliwe miejsce nad Wartę. Co mają w starej teczce ? – Mapy i locje wielkich europejskich rzek! Z zapartym tchem słucham opowiadań, wymieniamy się doświadczeniami. Zastanawiamy się wspólnie, jakim wehikułem najlepiej pokonać Dunaj. Gdy robi się ciemno i chłodno, wchodzimy do prostej przytulnej kuchni, w kozie płonie ogień, włóczęga wyciąga gitarę i do późnej nocy wspaniale się bawimy. Ludzie z różnych stron Polski, poznali się przed chwilką, każdy niesie jakiś bagaż, rano każdy pójdzie, pojedzie albo i popłynie w dalszą, swoją podróż.
Nachalna reklama, komercja zawładnęła światem. Ostatnio zdałem sobie sprawę, jaką wielką wartością jest przespacerować się i nie zostać nagabnięty, nie być obiektem reklamy, anonsu, nie zostać zagadnięty przez sprzedawcę. Miasta zostały zdominowane przez reklamę. Nie ma miejsc pozbawionych komercji. Brak jest wolnej przestrzeni publicznej w miastach. Trzeba się wybrać w długi rejs dzikimi rzekami naszego kraju, by przekupka góralska nie chciała nam wcisnąć w dolinie chochołowskiej oscypka, by nad morzem ktoś nie chciał sprzedać nam oranżady, pożyczki czy bluzki. Ucieczka nad Wartę to także ucieczka od państwa. Wszędzie tylko paragony fiskalne, zusy, pfrony, pity, city, vaty, sanepidy, ihy, isy, fgśpy, fpy. Telewizji nie da się oglądać, radia nie da się słuchać – same reklamy, nawet w filmach i audycjach publicystycznych „lokuje się produkty”. To samo dotyczy czasopism. Żeby nie zwariować zostaje tylko książka i wyjazd w dzicz. W nadwarciańskiej tawernie tej zatrutej cywilizacji nie ma! Każdy przynosi swój prowiant, tawerna jest po to, by spędzić czas z dala od obrzydliwego świata, który coraz bardziej agresywnie wkracza w nasze życie i na nasze podwórka.
Ze słownikiem na kolację
W tawernie wszystko smakuje: ogóry małosolne, ziemniaczki, soczysty pachnący schaboszczak. Zwykłe piwo też smakuje, bo są „piękne okoliczności natury. Niepowtarzalne.” Bo jest dobre towarzystwo normalnych ludzi. Ostatnio odwiedziłem kilka drogich restauracji w Jastarni, Juracie, na Wzgórzach Dylewskich, w Lidzbarku, w Zakopcu. Gdy zamawiasz tam wino musisz zabrać ze sobą opasły słownik, by dowiedzieć się, co to dekantowanie. Czym droższe wino, tym sprzedający lub podający większą ekwilibrystkę urządza. Przynosi skomplikowane sprzęty urządzenia (nalewaki, dekantery, karafki, korkociągi, dźwignie, korki, termometry, lejki, obcinacze, noże i obrączki, pompki, sitka), każe nam zaciągać się, wąchać, mlaskać, potakiwać głową z uznaniem. Czym lepsza restauracja tym piękniejszy widok nadętych gości. Mam czasem wrażenie, że ktoś sobie z tych ludzi robi jaja, każąc im onanizować się i pajacować przy niczym innym jak przy butelce napoju. XXI wiek jest wiekiem, w którym większość ludzi płaci za to, by robić z siebie kretyna. Świat zwariował, najdurniejsze czynności fizjologiczne zamieniane są w sztukę. Tworzy się mody, trendy, za którymi idą gadżety.
Niech świat durnieje, Warta i inne polskie rzeki są przez swą dzikość i niedostępność oazą spokoju i wytchnienia od zgniłej cywilizacji. Nad Wartą najzwyklejsze piwo smakuje lepiej od Châteauneuf-du-Pape, Amarone czy Brunello serwowanych w wielogwiazdkowych hotelach.
Szambo do rzeki!
Właściciel tawerny skarży się, że mozolnie przekonuje ubogich sąsiadów do tego, by nie wylewali szamb do rzeki. Ze względu na znikomą ilość domów nad rzekami takie zanieczyszczenie „pomaga rzekom” – powiedział wędkarz w tawernie. Mogę to potwierdzić, rzeki nie śmierdzą, można się w nich kąpać, o czystości niech świadczą raki, bobry, małże i inne zwierzaki, które wybierają sobie tylko miejsca naprawdę czyste. Otoczenie polskich rzek jest niezwykle zielone. Nawozy, których używają rolnicy spływają do wód gruntowych, a tymi wodami do rzek. Nie tylko zboże jest nawożone. Dzięki wodom gruntowym nawożone są także szuwary. Polskie rzeki, także Warta, płyną dzięki temu przez zieloną knieję. Pełno w niej ptaków, zwierząt. Bujna roślinność oczyszcza rzekę. Bobry na wyprawie spotkałem tuż za Poznaniem!
Przekonywać ludzi do czystości jednak trzeba. Prostych ludzi, ale i wykształciuchów. Mam sąsiada, jego żona jest fanatyczną wielbicielką zieleni i natury. Jak to Polacy zapożyczyli się po uszy, zastawili wszystko co mieli, zobowiązali siebie i swoje dzieci na kilkadziesiąt lat i kupili sobie domek. Deklarują wszystkim i opowiadają o zdrowym trybie życia, o ekologicznym podejściu do natury. Zrobili nawet szambo ekologiczne. Wiosną idę sobie po działce poniżej ich domu i czuję obrzydliwy zapach. Patrzę i oczom własnym nie mogę uwierzyć: spuszczają szambo do sąsiada!
Płynąc kajaczkiem wąziutkim na metr Prądnikiem przez Ojcowski Park Narodowy mamy wrażenie, że płyniemy kolektorem ściekowym wśród wysypisk śmieci. Gdy w Gazecie Krakowskiej ukazuje się mój opis rzeki oraz kilka fotografii gór odpadów w środku parku narodowego, władze parku zaostrzają kontrolę. Bynajmniej nie domów i budek z piwem położonych w dolinie Prądnika. Gdy mój kolega chce spłynąć w niedzielny poranek rzeczką, goni go strażnik parku wykrzykując, że kajakarze do parku ojcowskiego wstępu nie mają. Nie będzie chamstwo opisywało w prasie naszego przydomowego syfku.
Bardzo charakterystyczna postawa władz parku. Z identyczną zetknąłem się w pewnym aeroklubie, w którym robiłem w 2008 r. licencję pilota. Gdy kolega w czasie lotu treningowego zauważył nagły ubytek oleju w silniku, wylądował natychmiast i po kołowaniu pod hangar zgłosił usterkę mechanikowi. Ten zaglądnął pod maskę, stwierdził, że to uszczelka, po chwili przytaszczył ze sobą pociętą dętkę od roweru, wyciął na poczekaniu uszczelkę, zamontował i powiedział: „lataj dalej!”. Zestresowany kolega zadzwonił do mnie wieczorem, wysmarowaliśmy wielkie pismo do dyrektora aeroklubu, pytamy, dlaczego łamane są procedury, wszak wszelkie części zapasowe do aeroplanów muszą być atestowane, oryginalne. Nazajutrz rano przyjechałem na lotnisko polatać. Szef wyszkolenia z daleka wystartował do mnie z pyskiem, po co wypisujemy takie głupoty do dyrekcji. Zakomunikował jednocześnie decyzję aeroklubu: szkolący się od zaraz nie mają wstępu do hangaru! Kiedyś mój wuj, całe życie pracujący w mieleckiej fabryce samolotów, przestrzegał mnie przed lataniem mówiąc: awiacja w Polsce doszła do perfekcji w robieniu kwitów. Powiem więcej: kwity są ważniejsze od rzeczywistości. Każda kontrola w tym kraju bazuje na kwitach. Kiedyś wezwał mnie klient do Opola do śmiertelnego wypadku na budowie. Stary behapowiec uspokaja: ważne, by gość zginął zgodnie z przepisami, zgodnie z kwitami.
Warta nie rozczarowała. Odra w swym dolnym odcinku do Szczecina jest zaskakująco malownicza. Wprawdzie jest szeroka, ale brzegi są śliczne: polskie dzikie, na niemieckich pełno ścieżek rowerowych.
Do zakończenia projektu „polskie szlaki wodne” została mi środkowa nieuregulowana Odra, krótki odcinek Warty od Konina do Poznania, Wisełka z Warszawki do Płocka, droga wodna z Konina do Santoka oraz Bug i wycieczka od granicy z Białorusią przez Augustów do Nowogrodu. A może by tak w tym roku przepłynąć wszystkie te odcinki? A może by tak pojutrze zacząć od Bugu?