Porty, przystanie i mariny na polskich drogach wodnych
Na polskich drogach wodnych powstają jak grzyby po deszczu porty, przystanie, mariny, kładki, keje. Budowane są przez lokalny samorząd, często przez pozytywnie zakręconych wariatów – miłośników rzek, kanałów i jezior. Wszak z mariny na polskich drogach wodnych nie da się utrzymać ani sfinansować całej inwestycji. Całe szczęście środki publiczne oraz pomoc unijna pozwalają na realizację tych potrzebnych i pożytecznych przedsięwzięć. W większych miastach mariny są wyposażone w niezbędną infrastrukturę. Na szlaku, nad rzekami bywa różnie. Są zarastające bujną zielenią przystanie, które miały swoje pięć minut w chwili uroczystego otwarcia przez burmistrza, wójta, sołtysa i proboszcza. Są przystanie odrażające – zbudowane w miejscu dawnych portów rzecznych, w których dominuje beton. Są też prężne mariny – wizytówki polskich dróg wodnych. I są wreszcie przystanie robione własnym sumptem mające dzięki temu duszę i do których zawsze będziemy wracać.
Autor wszystkie miejsca do cumowania, mariny, przystanie, porty określił w przewodniku jako „przystanie”. Wielokrotne odwiedzanie w przeciągu kilku lat różnych miejsc na polskich drogach wodnych wskazuje na ogromną dynamikę rozwoju i regresu przystani: przystań, która rok temu była pomostem, staje się kultową mariną często odwiedzaną przez wodniaków. Marina, w którą zainwestowano miliony unijnej pomocy zamienia się w miejsce zdominowane przez wędkarzy przepędzających wodniaków płoszących ryby. Wiele zależy od gospodarza zajmującego się i pilnującego mariny. Wyjątkowo uprzejmy i pomocny dozorca powoduje, że wodniakowi nie przeszkadza cumowanie na miejscu budowy mariny wśród dźwigów i koparek.