Świat, którego już nie ma

Tu okazuje się, że jest slip, ale jest bardzo stromy zjazd do rzeki i samochód nie da rady wyciągnąć łódki z wody i piachu. Przy przystani zacumowane są dwie motorówki ratowników WOPR. W centrali WOPR w Lublinie dostajemy nr telefonu do komendanta tutejszej drużyny. Miły pan Jurek organizuje dla nas pomoc. Gdy wieczorem przyjeżdża nasz samochód, w hangarze czeka już trzech doświadczonych wodniaków: konstruktor pięknych kajaków i łódek ze słomki – pan Janusz vel. Gibon, żeglarz p. Janusz i szef całej akcji p. Jurek z WOPR. Mimo przenikliwego zimna, deszczu i zapadającego zmroku trzech dżentelmenów rezygnuje z ciepła domowego i udaje się do przystani, by pomóc dwóm wodniakom.

Młodemu wodniakowi tłumaczą, że wodniak wodniakowi zawsze pomoc nieść musi w potrzebie. Opowiadają, jak to niedawno wojskowa amfibia musiała wyciągać statek z mielizny, na którą i my wpłynęliśmy. Dowiadujemy się, jak to kilka miesięcy temu podobna do naszej łódź roztrzaskała się o rafę kamienną, z którą i my się zderzyliśmy.

Panowie są bardzo doświadczeni. Ubrani są w sztormiaki. W oczekiwaniu na nasz samochód grają w bilard, pokazują młodemu wodniakowi stare silniki Wietierok, Sputnik i inne wynalazki radzieckie i niemieckie. Pokazują piękny kajak zrobiony metodą słomkową przez Gibona (p. Janusz).

Jeden z nich zakłada wodery – długie kalosze. Gdy nadjeżdża nasz wehikuł, odczepiamy przyczepkę, przymocowujemy ją do stalówki i na korbie opuszczamy do Wisły. Pomysłowy Gibon podstawia dodatkowy mały wózek, który pozwoli nam niezawodnie wyciągnąć łódź pod hangar. Teraz tylko kilkaset obrotów korbą, zmieniamy się, każdy ma swój udział w wyciąganiu łodzi, i nasz Pan Lokomotyffka jest już na lądzie. Uścisk dłoni, podziękowanie za szczodrobliwą, wszechstronną i profesjonalną pomoc i … ruszamy do domu.

Podczas pracy panowie opowiadali nam o kilkunastu przystaniach w Dęblinie, z których ostała się ta jedna jedyna. Z zapartym tchem słuchaliśmy opowieści o wiślanych wyprawach kilkadziesiąt lat temu. Dzisiejsza młodzież woli łapać pokemony, niż żeglować i pływać po Wiśle. Na Wiśle jest pusto, wodniak na długich odcinkach zdany jest sam na siebie. Czasem tylko jakiś samotny kajakarz płynie z prądem rzeki. Bruno zobaczył prawdziwych wodniaków: życzliwych ludzi, bardzo pomocnych, nie zastanawiających się nad swoimi wygodami. Oddanych swojemu wodniackiemu powołaniu. Gotowych zawsze, w każdych warunkach nieść pomoc na wodzie.

Martwię się, że ten świat już odchodzi. Na Mazurach i w wielu innych miejscach w Polsce i na świecie nie uświadczysz wodniaku takiego oddania i takiego poświęcenia dla innego wodniaka. Komercyjny świat psuje relacje międzyludzkie, deformuje umysły ludzi i dehumanizuje stosunki międzyludzkie.

Dżentelmeni-wodniacy z Dęblina, dziękujemy! 

Tomasz Major

www.TomaszMajor.com

www.DrogiWodne.com

Polecane przewodniki