Warta z Konina do Kostrzyna nad Odrą

Warta - wielkie zaskoczenie

Warta jest urokliwą rzeczką nie tylko w swojej dolnej części, ale także na odcinku Konin-Poznań. Przepływamy przez bujne korytarze zieleni kilku parków krajobrazowych. Mijamy kilka urokliwych wysepek. Uśmiechamy się serdecznie na widok sakralnych budowli w Lądzie i Pyzdrach oraz w nadwarciańskich wioskach i miasteczkach. Warta obfituje w wiele fenomenalnych miejsc na biwak.

Po kilku latach błądzenia po nadrzecznych krzakach, bagnach, uroczyskach Wisły i Odry, natrafiamy na środkowej Warcie na cywilizację! W wielu miejscach mijamy wybudowane niedawno i opustoszałe urokliwe mariny oraz wiele wiejskich przystani składających się z małej kładki przymocowanej do lądu. W marinie w Lądzie dwóch staruszków siedzi na ławeczce, obserwuje i komentuje ruch na rzece. Sielanka. Mariny nadrzeczne powstające powoli w Polsce są wspaniałym pomysłem. Pozbawione są jednak szans na samofinansowanie się. Zbyt mało turystów podróżuje po polskich rzekach. Polskie rzeki są piękne, ale, by marina mogła się utrzymać, potrzebny jest ruch, jak w mazurskim Sztynorcie.

Infrastruktura państwowa jest w stadium rozpadu: co kilka kilometrów straszą podupadłe budynki WOPR i policji wodnej.

Wielkopolanie, podobnie jak ludność nadbużańska i inaczej, niż lud mieszkający nad Wisłą oraz Odrą, nie boją się wody. Budują kładki, pomosty, mariny. W nadwarciańskich miejscowościach są przystanie, plaże. Jakże inny widok spotykamy tu, nad Wartą. To już nie koczujący w szuwarach prymitywny nadwiślański lud z Kongresówki lub nadodrzańscy lwowiacy czyhający w krzakach na rybę, ale pracowici i zaradni Wielkopolanie. Nie ma nad Wartą tylu zapuszczonych pałaców, gospodarstw, co nad Odrą.

Ruch na Warcie jest godny odnotowania: oprócz mnie jedna łódka z parą turystów. W Śremie machają do mnie ratownicy WOPR, którzy ze służbowej motorówki zrobili sobie łódź wędkarską. Jest swojsko.
Warta

Warta jest węższa od Wisły, mniej jest niespodzianek w nurcie, niewiele mielizn, trudno spotkać łachy, wyspy. Warta jest różnorodna, czasem meandruje wśród lasów, w dolnej części płynie szerokim prostym korytem.

Płynąc Wartą co kilka kilometrów odnajdziemy w leśnej kniei ukryte stare pałace. W przeciwieństwie od tych z Prus Wschodnich, są zwykle wyremontowane, użytkowane, zamieszkałe. Na Mazurach większość takich budowli jest trwale zniszczonych. Pracowici Wielkopolanie dbają o dziedzictwo tych terenów. Widać też ogromną przepaść cywilizacyjną między wielkopolską Wartą a wschodniopolską Wisłą. Dwóch uczynnych młodzieńców przywiozło mi na poznańskie nabrzeże przewodnik po Wielkiej Pętli Wielkopolski. Bezinteresownie zaproponowali pomoc przy zrzuceniu łodzi na wodę. Pomstowali przy tym na brak infrastruktury nadrzecznej. Chłopaki, nie wiecie, co mówicie! Nie narzekajcie. Nie ma u nas marin takich jak w zachodniej Europie. Ale jest nad Wartą sporo małych pomostów, przystani, łatwo się zatrzymać przy sklepie i uzupełnić prowiant. Spróbujcie odnaleźć taką wspaniałą infrastrukturę na Wiśle! Między Krakowem a Bałtykiem jest Kazimierz (gdyby nie warszawscy turyści, w Kazimierzu nie byłoby żadnego pomostu! Infrastruktura jest tam zrobiona z myślą o szczurach lądowych szlifujących bruk w lakierkach; nie jest ona dla ludzi rzecznych), w Warszawie nad Wisłą jest żulernia, narkomani, pijaczki, prowizoryczne namioty z piwskiem. Strach się zatrzymywać, choć widok na starówkę od strony rzeki jest pierwszorzędny. Dopiero na wiślanej części pętli żuławskiej zaczyna coś powstawać, np. marina w Białej Górze. Nadwarciańska gorzowska promenada, przy której można przybić i wyskoczyć z łódki na pierwszorzędny obiad jest rarytasem. Mam wrażenie, że Wielkopolanie mniej boją się wielkich rzek. Budują przy nich pomosty, promenady.

Inwazja bobrów

Warta okazała się niezwykle urokliwa. Tuż za Poznaniem w letni wieczór miałem wrażenie, że atakują mnie bobry. Jedne na mój widok wskakiwały do wody z wygodnego legowiska, inne, gdy płynąłem blisko miejsca ich pracy, żwawo uciekały na brzeg. Wielkie cielsko z hukiem wskakiwało do wody i z groźnym szelestem znikało w zaroślach.

Noc na rzece jest niespokojna. Ciągle coś pluska, szeleści, trzeszczy, chrząka, biega, pływa, wskakuje i wynurza się. Polskie uroczyska nadrzeczne to prawdziwa dżungla zieleni, pełna życia. Kilka samotnych dni i nocy na łódce powoduje pełne wyciszenie, nocny niepokój kończą życiodajne poranne promienie wschodzącego słońca. Mroczną, niespokojną knieję wypełniają kolory, szelest ucicha, zaczyna dominować śpiew ptaków.

Bielik na śniadanie

Warta, podobnie jak Wisła, jest rajem dla miłośnika ptaków. Kilka miesięcy temu w afrykańskiej Gambii niemieccy ornitolodzy podniecali się widząc orły i czaple. Widzieli je z daleka przy pomocy zaawansowanego sprzętu. W okolicach Sierakowa podczas najpiękniejszego śniadania (chleb z serem topionym przykryty kapeluszem z pomidora, a w drugiej ręce kabanos, kawa z torebki ugotowana na łódce) przywitał mnie krążący nade mną dostojny bielik. Następnego dnia dwa bieliki przypomniały mi o drugim śniadaniu. Są odcinki na Warcie, na których płynąc powoli ma się wrażenie, że piękne drapieżniki (myszołowy, bieliki, kanie) eskortują łódkę, nie odstępując jej na krok. Stałym punktem każdego rejsu po polskich dzikich rzekach, także po Warcie, są niezliczone ilości czapli, boćków i kormoranów.

Tomasz Major, 2010-2012